Są takie kwestie, które bardzo przeszkadzają w nauce jedzenia intuicyjnego, w nauce zdrowego odżywiania w zgodzie ze sobą. Dziś o dwóch rzeczach, które nas hamują i nie pozwalają iść do przodu.
Zdaję sobie sprawę, że lista rzeczy, które mogą stanąć na naszej drodze do zdrowego odżywiania w zgodzie ze sobą, jest z pewnością dużo dłuższa. Jednak pozwól, że przeprowadzę Cię przez dwie kwestie moim zdaniem najczęściej problematyczne i przeszkadzające wielu osobom, z którymi miałam okazję pracować.
Tu możesz posłuchać podcastu, jeśli nie masz ochoty czytać:
1. Poczucie winy
Zdarzyło Ci się doświadczyć poczucia winy?
Gdy zjadłaś „za dużo”?
Gdy nie zjadłaś „właściwych” produktów, „clean”, wege, „zdrowo”, „stosownie” do swojej jednostki chorobowej?
Zdarzyło Ci się karcić się, karać, dyscyplinować za to? Nie jesteś sam(a). Sporo osób, szczególnie gdy narzuci sobie jakiś „reżim” żywieniowy, nie zawsze potrafi w nim wytrwać. I wtedy doświadcza poczucia winy. Rozdźwięku między postanowieniami, „celami” a rzeczywistością.
Hej! Ale wiesz, że nikt nie ma mocy Cię dyscyplinować? Nie musisz się tłumaczyć ani przed dietetykiem, ani przed lekarzem, ani koleżanką, ani przed… sobą?
Co zamiast poczucia winy i usprawiedliwiania?
Weź kartkę papieru i zapisuj, co jesz i jakie emocje, samopoczucie, odczucia z ciała, myśli towarzyszą Twoim posiłkom, oczekiwaniu na nie, przygotowywaniem ich, jedzeniem.
Zrób tak choć przez 2-3 dni. Weekend to dobry czas, żeby zacząć. Poobserwuj trochę swoje potrzeby. Zauważ, po czym jest Ci dobrze, a po czym źle. Co wywołuje napięcie. Co sprawia, że nie zjadasz tego, co i jak chcesz.
A może okaże się, że masz jakieś przekonania dotyczące jedzenia, które uniemożliwiają Ci jedzenie i życie zgodne ze sobą. Kwestionuj je. Zadawaj sobie pytanie „dlaczego”. Zapisuj wszystko na kartce.
Poczucie winy na dłuższą metę nie zaprowadzi Cię dalej. Będzie jedynie ciężarem. Warto nad tym pracować. Samodzielnie lub jeśli potrzeba — ze specjalistą.
Nie ma ludzi niepopełniających błędów, żyjących i jedzących idealnie. Przez błędy się uczymy. Ale na tę naukę musimy dać sobie przestrzeń. W przeciwnym razie nic się nie zmieni. Bardzo wierzę w metodę małych kroków, w codzienne małe zmiany i autorefleksję. Efektów nie zobaczysz w skali tygodnia, ale po miesiącu czy kilku miesiącach już tak.
Daj sobie trochę czasu i przestrzeni na poznawanie siebie i akceptowanie miejsca, w którym jesteś. 💚
2. Lęk przed oceną
Starasz się jeść w miarę zdrowo albo poprawić żywienie. Edukujesz się samodzielnie lub z pomocą specjalisty. I wtem! Chciałabyś jednak trochę inaczej, ale pojawia się… lęk przed oceną. Czyją? Opcji jest kilka, jak to w życiu.
1) Lęk przed oceną specjalisty (dietetyka, lekarza).
2) Lęk przed oceną innych ludzi z najbliższego otoczenia (rodzina, przyjaciele), ale także z Twojej bańki społecznej (z pracy, kręgów towarzyskich, a nawet z internetu!).
3) Lęk przed (samo)oceną. Co będę o sobie myśleć, jak będę postrzegać siebie, kiedy (nie)zrobię X, nie wytrwam w zaleceniach, zmienię jedzenie. Przecież sobie obiecałam. Nie jestem nic warta, nie potrafię wytrwać… i inne takie wewnętrzne chłostanie, gdy najpierw bierzemy sobie na łeb za dużo, a później (to normalne!) nie jesteśmy w stanie sprostać.
Przykłady? Proszę bardzo!
Ad 1) Boisz się wrócić do dietetyka, bo np. nie jadłaś zgodnie z jego zaleceniami. Lub choćby dlatego, że musiałabyś powiedzieć mu/jej, że nie smakują Ci przepisy z jadłospisu, a gulasz z soczewicy wygląda jak kupa (tak przy okazji: to o moich jadłospisach😉). Boisz się iść do lekarza, bo kazał Ci schudnąć, a Twoja waga stoi w miejscu lub nawet przytyłaś. Pomyśli, że jesteś beznadziejna.
Ad 2) Obawiasz się, że Twój mąż będzie kpił z Twoich kolejnych zmian żywieniowych. Albo, że rodzice będą Ci narzucać inny sposób jedzenia i komentować Twoje żywienie. Albo, że ludzie w pracy będą sypać komentarze. A co powiedzą ludzie z Twoich kontaktów na fejsbuczku, kiedy dowiedzą się, że już nie jesteś wege/już nie trzymasz diety redukcyjnej, a powinnaś (wstaw dowolne)? Pojadą po Tobie, jak po burej suczce.
Ad 3) Masz stracha przed… sobą samą. Bo jak to tak. Obiecałaś coś sobie i a tu dusza z tego. Albo myślałaś o sobie jako o kimś, kto poradzi sobie z wyzwaniami żywieniowymi, a teraz odpuścisz? „Wszyscy sobie radzą” tylko Ty nie.
Nasłuchałam się od podopiecznych dużej ilości takich historii. Ludzie kochają oceniać, komentować, wartościować. A my później nosimy to na plecach.
Co zamiast myśli lękowych o ocenach? Co zamiast kurczowego trzymania się tych ocen?
Postaw sobie pytanie: CO NAJGORSZEGO MOŻE SIĘ STAĆ? Odpowiedzi mogą nam dać ukojenie i sprowadzić na ziemię ze świata pełnego złych czarnoksiężników i dobrych wróżek.
Lekarz powie mi znowu, że mam schudnąć, a ja mu odpowiem, żeby jako lekarz mi w tym pomógł. Jeśli ten nie będzie potrafił dać mi sensownych zaleceń, poszukam innego.
Powiem dietetyczce, że z tą dietą nie dałam rady. Może wymyśli coś innego.
Ps. Dietetyczka w gruncie rzeczy jest przecież przyzwyczajona, że ludzie nie trzymają się w 100% zaleceń, bo to NORMALNE.
Na Facebooku ktoś mnie wyzwie od grubej świni/zabójczyni zwierząt, to najwyżej go zablokuję albo oleję gościa.
Mąż/rodzice zaczną mi się mieszać do życia, to poćwiczę asertywność i im wytłumaczę, że tego sobie nie życzę i jestem dorosła, więc sama podejmuję decyzje dotyczące siebie.
Kiedy zacznę sobie sama wrzucać, zatrzymam się na chwilę i powiem sobie: to tylko myśl.
Co może najgorszego się stać? A no to, że ktoś się nie zachowa w porządku, a ja na to zareaguję sprzeciwiając się temu. Może się stać to, że pojawią się z mojej głowie różne nieprzychylne myśli. Pojawią się, a ja pozwolę im odejść i skoncentruję się na tym, jakie mam potrzeby.
Na końcu jednak pozostaje najważniejsze rzecz: to tylko myśli! Moje, wypowiadane przez ludzi, ale to tylko myśli! A ja idę po swoje i szukam najlepszych dróg dla siebie. I nieraz się przewracam, ale to ludzkie i, żeby pójść dalej, mogę i chcę budować zaufanie do siebie.